Opcje + kredyty = ?

Niektórzy z nas z zainteresowaniem śledzą losy opcji walutowych. Co rusz ktoś mówi, że banki oszukały firmy, że trzeba coś z tym zrobić, że rząd musi pomóc. Ale przecież firmy są partnerami dla banków – posiadają własne działy prawne, menedżerów, prezesów, księgowych – dokładnie tak samo, jak banki. Firma z firmą staje w szranki, zakłada się o przyszłość. Każda ze stron liczy na zysk, ktoś ten zakład musi przegrać, żeby wygrać mógł ktoś. Poza tym – jeśli ktoś zakłada się o większe pieniądze, niż ma, bo jest przekonany o swej wygranej – to już jest jego problem.

Jasne, nie negujemy, że dla gospodarki może to wyglądać nieciekawie: plajty, zwolnienia, niespłacone długi, plajtujące firmy powiązane… Czarny scenariusz. I teraz – ci wszyscy, którzy zakład z bankami przegrali – krzyczą głośno: pomocy! Nie wiedzieliśmy, co robimy! Nie przypuszczaliśmy, że tak będzie!

No właśnie – nie przypuszczali. Ale czy ktoś im nóż do gardła przystawiał? Jeśli do tej pory korzystali z opcji w określony sposób, to czemu nagle zdecydowali się na dodatkowe opcje, odwrotne i to za duże pieniądze? Bo zwietrzyły dodatkowy zysk. Chciały się wykazać wynikami.

Kilkanaście miesięcy temu, kiedy złoty umacniał się, przedsiębiorcy sprzedający swoje usługi bądź towary za waluty obce, w obawie przed stratami, zawierali z bankami umowy dotyczące opcji walutowych. Chcieli w ten sposób zabezpieczyć się przed ryzykiem kursowym. Nie zawsze jednak umowy z bankami służyły jedynie do zabezpieczenia kursowego. Część umów miała charakter spekulacyjny. Ostatecznie w wyniku realizacji umów firmy ponoszą poważne straty.

Źródło: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Zawiadomienie-do-prokuratury-przeciw-pracownikom-bankow-w-sprawie-opcji-1915516.html

W cytowanym artykule można przeczytać także, że poszkodowane firmy mogą liczyć na pomoc prawną, być może na wsparcie rządu w walce z bankami… Wyobraźmy sobie na chwilę, że rząd unieważnia wszystkie opcje. Czy od tego momentu żadna firma zagraniczna nie zdecyduje się na działanie w Polsce? Czy nasza waluta zacznie w zastraszającym tempie tracić na wartości? Czy rozpasani przedsiębiorcy zaczną jeszcze bardziej ryzykować w przyszłości, widząc, że ktoś ich będzie bronił? To nie jest dobry scenariusz. To może w drugą stronę: prokuratury powinny zająć się działaniem prezesów na szkodę firm? Ktoś i tak będzie musiał zapłacić…

Lecz co mają zrobić klienci banków, również czujący się poszkodowanymi? Choćby klienci mbanku, multibanku (grupa BRE), Santandera – posiadający kredyt hipoteczny w walucie obcej na tak zwanych „starych zasadach”. Czy oni chcieli spekulować walutą? Czy kupując mieszkanie chcieli spekulować? Niektórzy zapewne tak – widząc rosnące ceny mieszkań. Ale jeśli ktoś brał dwa, pięć, osiem kredytów – to już jest jego problem. Co innego z tymi, którzy musieli z jakichś przyczyn na prawdę kupić mieszkanie. Tym klientom jakoś nikt nie zaproponował zabezpieczenia się przed ryzykiem kursowym. Co więcej, byli oni świadomi tego ryzyka (chyba każdy musiał podpisać stosowne oświadczenie albo było to zawarte jako paragraf w umowie kredytu) i należy to podkreślać na każdym kroku – w „buncie” klientów tych banków nie chodzi o ryzyko kursowe i rosnącą cenę franka szwajcarskiego. Więc o co?

W „starych umowach” banki miały zapisy pozwalające dowolnie ustalać oprocentowanie. W jednobrzmiących umowach bank mógł odnajdywać czynniki, które raz pozwalały podnosić oprocentowanie, a innym razem – niekoniecznie. Dobrym przykładem są tu umowy dwóch oddziałów detalicznych banku BRE – w obu jest dokładnie taki sam zapis dotyczący zmian oprocentowania, ale klienci jednego z oddziałów mieli np. 3 podwyżki, a w tym samym czasie klienci drugiego – pięć. Na tym nie koniec.

Ten sam zapis umowy nie precyzuje, kiedy bank ma podwyższać, a kiedy obniżać oprocentowanie. W związku z czym – jak do tej pory były tylko podwyżki (poza jedną znaną nam obniżką, zdaje się 4 albo 5 lat temu w mbanku), których podstawą zgodnie z pismami wysyłanymi do klientów była stawka LIBOR.  Ciekawe, że kierownictwo oddziałów BRE twierdzi, iż nie zawsze gdy LIBOR rósł – oprocentowanie nie. Ciekawe jednak jest także, że zawsze gdy LIBOR rósł o 0,25p.p. – oprocentowanie było podnoszone o 0,3p.p. Gdy jednak stopy w Szwajcarii i LIBOR zaczęły spadać – banki nie obniżyły oprocentowania. Ani razu. Łącznie LIBOR spadł o ponad 2,1p.p. , a oprocentowanie kredytów pozostało bez zmian. Oczywiście osoby, które mają „nowe” kredyty – mają dość niskie oprocentowanie, zwykle jest to marża na poziomie 1% + stawka LIBOR. Łłącznie daje to jakieś 1,7%. Połowa, a czasem nawet 1/3 oprocentowania „starego” kredytu.

Dziś banki tłumaczą się wyższym kosztem pozyskania pieniądza, kryzysem, innymi czynnikami i nie obniżają oprocentowania nadal. Niektóre – jak mbank – proponują przejście na nowe zasady: marża + LIBOR, ale marżę swoim wieloletnim klientom proponuje się na poziomie około 3p.p. To nadal więcej, niż całe oprocentowanie innych kredytów, a po doliczeniu LIBORU… Ponadto LIBOR jest na najniższym poziomie od kilku lat. Znany ekonomista zwrócił na to uwagę podczas jednego ze swoich wykładów – stopy nie będą spadać wiecznie. Kiedyś bank centralny Szwajcarii będzie musiał podjąć decyzję o podwyższeniu stóp, za nimi w górę pójdzie LIBOR. Być może jest to już nawet kwestia najbliższego roku, dwóch. Ile wtedy będzie wynosić oprocentowanie kredytu z marżą 3%?

Pojawia się kilka pytań. Do najczęściej zadawanych należą:

  1. Czy banki wykorzystują pozycję dominującą w stosunku do klientów?
  2. Czy zapisy umów nie są zbyt ogólne i pozwalają bankowi na dowolność w ustalaniu oprocentowania?
  3. Czy banki próbują przerzucić swoje koszty na klientów? Bo co zwykłego człowieka interesuje, ile bank stracił na opcjach, po ile kupuje pieniądze…
  4. Dlaczego chce się pomagać instytucjom, a mało kto dostrzega problem kilkudziesięciu tysięcy klientów? W samej grupie BRE to jakieś 20 tysięcy osób. Gdyby każda z nich miała kredyt tylko na 200 tysięcy złotych – to łączne zadłużenie wynosiłoby 4 miliardy złotych. Odsetki przez kolejnych 30 lat przy oprocentowaniu 4% – blisko trzy miliardy złotych, co razem daje prawie 7 miliardów złotych.

Czy cztery dzisiaj (a jest na pewno więcej) czy siedem miliardów w ciągu 3o lat – nikt nie patrzy na skalę tego problemu. Dziś mówi się, że

resort skarbu oceniał, że straty spółek Skarbu Państwa wynikające z umów na opcje walutowe wynoszą od 900 mln zł do 1 mld zł. Komisja Nadzoru Finansowego szacuje, że tzw. ujemna wycena tych instrumentów wynosi w sumie około 15 mld zł, nie jest to jednak wartość tożsama z ewentualnymi stratami, które miałyby ponieść firmy.

Źródło: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Zawiadomienie-do-prokuratury-przeciw-pracownikom-bankow-w-sprawie-opcji-1915516.html

Już na dzień dobry kwota kredytów przekracza „straty” spółek Skarbu Państwa. Swoją drogą – gdzie były organy kontrolne, władze, audytorzy – gdy spółki te zawierały niekorzystne dla siebie umowy?

Problemy są trzy: jeden dotyczy firm (mówi się o 2000), które podpisały niekorzystne dla siebie kontrakty, a przez to także i pracujących w nich ludzi; drugi – kilkudziesięciu tysięcy klientów, za którymi nie stali prawnicy, nie stała chęć zysku; trzecia strona tej samej monety – banki, po części sprawcy, po części ofiary zamieszania – w nich też ucierpią pracownicy (ale nie prezesi z pensjami i premiami idącymi w miliony złotych).

Firmom chce się pomagać, dzięki czemu nie stracą pracy osoby w nich zatrudnione, nie będzie upadłości, gospodarka będzie się rozwijać, a przynajmniej się nie zapadnie.

Banki – mogą zwrócić się o pomoc do rządów, co już w kilku krajach zrobiły.

Ale co z klientami indywidualnymi banków, czy o nich trzeba zapomnieć, spisać na straty – złożyć w ofierze bankozaurom?

Prezentowane w felietonach opinie należą do ich Autorów i nie przedstawiają stanowiska społeczności klientów poszkodowanych przez banki, jako że Autorzy nie mogą rościć sobie prawa do reprezentowania kogokolwiek, poza sobą.